Takrat se je tvoja smrt usedla v mojo senco,
da bi se naslonila name, zadihala z mojimi mislimi.
Planil sem pokonci in hlastal za soncem v zenitu.
Do zob sem se oborožil z dobro voljo in vitamini.
Potem sem skomignil z rameni in otresel dušo,
odložil sem temno prtljago, temni sij s spomina.
Dala si mi nov zagon. Jedel sem veliko sadja.
Mikroelementi so branili moje celice.
Hodil sem s ciljem, hitro, od opravka do opravka,
skočil celo v zakon in brundal svatovsko pesem.
Začel sem skrbeti za telo: tek, sklece, trebušnjaki –
in nobenih prekršitev, da bi smrt prišla čim pozneje.
To so bili dnevi na smrt in vsak spanec
je razdivjal jasne privide in vznemiril čustva
kot velik napad na površje zemlje,
telo se je borilo, da bi stopilo v zimsko stanje.
Začel sem se vrteti v krogu, izgubljal sem višino,
korak in mero, ostajal sem brez diha.
To je bila pogubna poriomanija, bila so odbita
potovanja – ne iz Bordoja v Nurtingen, pa vendar.
Zemlja pod stopali je povsod tako mehka –
čutil sem, kako se stopala v njej ugrezajo do gležnjev.
Ponoči pa – postelja je postala kot pogreznica,
brez vsakega šuma se je spodmikala izpod telesa.
In naposled luknje v spominu, strmenje skozi okno.
Tam, v bloku nasproti, se nasmiha
mala deklica z žiletko med zobmi.
Razmišljam o njenih hladnih poljubih.
Prevedel Primož Čučnik.
A było tak, że twoja śmierć usiadła w moim cieniu,
żeby się o mnie oprzeć, odetchnąć moimi myślami.
Zerwałem się z miejsca, szukałem słońca w zenicie.
Uzbroiłem się po zęby w humor i witaminy.
Wzruszyłem ramionami i strząsnąłem duszę,
zerwałem czarny bandaż, czarną łunę z pamięci.
Dodałaś mi polotu. Jadłem owoce garściami.
Mikroelementy stanęły na straży komórek.
Szybko, celowo chodziłem, od sprawy do sprawy,
wskoczyłem nawet w ślub nucąc epitalamia.
Zacząłem nawet ćwiczyć: biegi, pompki, sprężyny –
i żadnych nadużyć na niewczesny umór.
To dni były na umór, a każdy sen wściekły
po aurze przywidzeń i zawrocie zmysłów
jak wielki napad na powierzchnię ziemi,
kołatanie ciała, żeby wejść w zimową kwaterę.
I goniłem w piętkę, traciłem wysokość,
gubiłem krok i miarę, i traciłem oddech –
zgubna poriomania, szalone podróże –
nie z Bordeaux do Nürtingen, ale zawsze.
Ziemia pod stopami wszędzie taka miękka –
czułem, że stopy grzęzną w niej po kostki.
A w nocy – łóżko było jak zapadnia
i bez szmeru usuwało się spod ciała.
Później luki w pamięci, zapatrzenia w okno –
tam mała dziewczynka w bloku naprzeciwko
uśmiecha się z żyletką pomiędzy zębami.
Myślę o jej chłodnych pocałunkach.